Strony

niedziela, 18 października 2015

Nie idziesz na wybory? Nie idę z Tobą do łóżka!

Za tydzień po raz kolejny w tym roku pójdziemy do urn. Wybierzemy naszych przedstawicieli do Sejmu i Senatu czyli w skrócie mówiąc ludzi, którzy przez 4 lata będą ustawiali nam życie. Jedni pójdą zagłosować zgodnie ze swoimi ideałami, inni po prostu wybiorą "mniejsze zło". Największą i jednocześnie dla mnie najbardziej niezrozumiałą grupą są jednak osoby, które w niedzielę zostaną w domu. Czy nie idąc na wybory można "zrobić dobrze" Polsce?

Nie jestem, nie bylem i w najbliższym czasie nie mam zamiaru zostać osobą, która jakiekolwiek wybory nazywa "obowiązkiem obywatelskim". Powszechnie wiadomo, że jeśli robimy coś z obowiązku to robimy to byle jak, byle "odbębnić" i jak najszybciej uciec. Dlatego uważam, że jeśli ktoś do wyborów idzie wyłącznie z obowiązku jest pasożytem i robi swojemu krajowi złą robotę. Taki "obowiązkowy" głos zazwyczaj oddawany jest bez przemyślenia, bez jakiegokolwiek przygotowania na gościa, którego mordę głosujący zna z telewizji. Mordę, bo poglądy już niekoniecznie - wszak swój "obowiązek" spełnia się poprzez postawienia krzyżyka na karcie wyborczej, a nie przestudiowanie jakiegoś programu czy nawet zapoznanie się z ogólnymi hasłami na stronie internetowej kandydata.

Jeśli ktoś tak podchodzi do tematu to może faktycznie lepiej, żeby w wyborczą niedzielę zamiast do lokalu wyborczego poszedł sobie na spacer, albo do szwagra na wódkę. Udział w wyborach nie jest obowiązkiem, jest możliwością wypowiedzenia się, wskazania kursu jaki ma objąć okręt zwany Polską. Jeśli więc ktoś nie ma pojęcia jak kręcić "kołem sterowym", niech się za to nie bierze. Albo niech się dowie jak to robić!

Wiele osób, które nie chodzą na wybory wygłaszają sakramentalną, a jednocześnie idiotyczną formułkę: ja nie glosuję, bo się polityką nie interesuję. Jest to przejaw szczerej głupoty, bo nie można żyć w jakimkolwiek kraju czy społeczności nie interesując się polityką. We współczesnych czasach polityką jest praktycznie wszystko. To od polityki i polityków zależy jakie będziemy mięli zarobki, ile będziemy płacić za chleb i ile zostanie man zabrane w podatkach albo czy będziemy mogli pójść do lekarza jeśli źle się poczujemy. Serio, jeśli mówisz, że nie interesujesz się polityką, to tak jakbyś mówił, że nie interesujesz się własnym życiem!

Jak dla mnie jedynym uzasadnionym przypadkiem "nieinteresowania się polityką" jest przypadek w którym delikwent ma już spakowaną walizkę, kupiony bilet w jedną stronę i zamierza nigdy nie wracać do Polski. No wtedy to faktycznie nie ma po co iść na wybory, po co ustawiać życie w kraju do którego się nigdy nie wróci. Ale jeżeli ktoś ma zamiar jeszcze kiedyś mieszkać w Polsce, powinien zadbać o to żeby ten kraj był miejscem w którym żyje się jak najlepiej - a sposobem na to jest wybranie takich polityków, którzy nam to zapewnią, a jeśli takowych nie ma na horyzoncie, to wybranie ludzi, którzy najmniej spieprzą.

W Polsce przyzwyczailiśmy się do tego, że frekwencja wyborcza w okolicach 50% jest uznawana za niezłą. Szczerze mówiąc? To jest tragedia! Oznacza to, ni mniej, ni więcej tyle, że ponad połowa narodu ma w dupie to jak będzie jej się żyło. Nie idąc na wybory pozwalamy innym wybierać ludzi, którzy zadecydują jak mamy żyć...

Niepójście na wybory, nie jest żadną formą bojkotu czy okazania niezadowolenia z jakości polskiej polityki. Jest objawem głupoty i przyzwoleniem na to, żeby o naszym losie, pieniądzach, dzieciach decydowali inni, kompletnie nieznani, często nawet niezbyt normalni ludzie. A potem jest tylko płacz i narzekanie, że w tej Polsce jest tak źle.

Nie wiem czy jest to przypadek, ale liczby raczej nie kłamią. Niemcy, Wielka Brytania czy Norwegia to kraje do których sporo Polaków emigruje w nadziei na "lepsze życie" i ów "lepsze życie" najczęściej tam znajduje. Wystarczy zerknąć na tabelę obok by zauważyć, że ludzie tam mieszkający dużo chętniej chcą decydować o tym, kto ma rządzić tymi "krajami-rajami". Być może tam politycy tworzą ludziom lepsze warunki do życia, bo wiedzą, że ludzie się tym interesują?!

Tu można dopatrywać się tego, o czym kiedyś wspominał pan Kukiz. Politycy wiodących polskich partii polegają na elektoracie "zależnym od stołków". Sporą część wyborców stanowią ludzie, którym partie wygenerowały "ciepłe posady". To lojalni "żołnierze", którzy zagłosują na swoją opcję, przecież nie można kąsać ręki, która karmi. Tak więc być może politykom zależy na tym, żeby frekwencja w wyborach była jak najmniejsza? Pójdą ci, którzy mają pójść i wybiorą tych, którzy mięli zostać wybrani. A reszta? A reszta nie nie chciała się wypowiedzieć, więc można przyjąć, że jest im wszystko jedno.

Także wszystkie osoby, które nie miały zamiaru iść na wybory 25 października proszę aby raz jeszcze przemyślały to. Czy aby na pewno chcecie, żeby wasze życie ustawiał ktoś inny? Czy dobrowolnie zrzekacie się prawa do decydowaniu o sobie? A jeśli uważacie, że pójście na wybory nie ma sensu, bo Wasz głos i tak się nie liczy to popatrzcie na to z innej strony: gdyby te 50% ludzi, którzy do tej pory nie chodzili na wybory, tym razem jednak się zdecydowało pójść i oddać swój głos - kolejność w politycznym rankingu mogłaby zostać wywrócona do góry nogami i premierem wcale nie musiałaby zostać Beata Szydło, a Platforma Obywatelska mogłaby w ogóle znaleźć się poza parlamentem albo balansować gdzieś na granicy progu wyborczego. Przemyślcie to, poczytajcie programy wyborcze różnych partii i zdecydujcie, czy na prawdę nie interesuje Was to, jak będzie wyglądało Wasze życie przez najbliższe 4 lata?

Fotografia w nagłówku autorstwa: Julo (lic. PD)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz